czwartek, 20 marca 2014

ALCHEMIA WOKÓŁ KUCHNI

Alchemia od Kuchni
Kraków, ul. Estery 5

Ruszył blog, a to oznacza międzynarodową sławę oraz karierę szafiarki. Dlatego też dzisiejsza recenzja będzie dotyczyć lokalu innego niż burgerownia, o menu podzielonym na DZIAŁY.
Jako że, jak już wspomniałem, zostałem mimowolnie szafiarką, pierwsza część będzie dotyczyć elementów lifestylowych.
W zasadzie to i bez bloga bym o nich napisał, ponieważ Alchemia od Kuchni oferuje sporo więcej niż tylko posiłek. Na obiad w niedzielę poszliśmy w większym gronie. Była nawet, uwaga, uwaga, teściowa z pieskiem francuskim! Oraz moi rodzice i sympatia. Usiedliśmy w piątkę przy stoliku. Buldożek Czesia usiadła na oknie. I tu zaczyna się podróż po obrazku z minionej epoki. Bez słowa wstępu, tata dostał groszek w takim pięknym wiadereczku o wielkości sugerującej, że należy do kota. Groszek był dodatkiem do kiełbasek w sosie gravy, z przewagą cebuli, położonych na purée ziemniaczanym. Kiełbaski miały taki fikuśny kształt, przysuwający na myśl wyroby masarskie zza granicy – ni to nasza parówka, ni to frankfurterka. Kształt i promienie słońca tańczące nad parującym talerzem w połączeniu z pięknie podanym groszkiem o cudownie zielonej barwie i pieskiem francuskim na oknie stworzyły przecudny obrazek, który był chyba ważniejszy i ciekawszy od samego posiłku, o którym później. Można było się przenieść, przy odrobinie fantazji, do Bretanii z Belle Epoque (w tym akurat regionie to chyba oznaczało większe porcje fasoli i lepszą kiełbasę) i poczuć wąsa na sobie. Przydługawy wstęp uzasadniam tym, że Alchemia od Kuchni jest kapitalnie urządzona, a to się również liczy!

Jeśli chodzi o jedzenie, poza kiełbaskami dla wąsacza, zamówiliśmy dwa razy curry z dorsza, polentę z pomidorami, gorgonzolą i jajkami w koszulkach oraz zestaw klasyczny – rybę z frytkami i sosem aioli.

Ja zamówiłem rybę, resztę ukradkiem ukradłem.

Trochę zapomniałem, jak moje danie smakowało, ponieważ wlepiałem wzrok a to w kiełbaski, a to w rybę z frytkami. No tak się składa, że to bardziej mój „target”. Zacznę w takim razie od ryby w cieście piwnym. Był to dorsz opakowany w dosyć konkretnie wyglądający panier, podany z domowej roboty frytkami i sosem aioli. Frytkom zarzucić nic nie można, bo przecież wyglądały na domowe i smakowały w porządku. Ciekawostką w tym daniu jest ryba, ponieważ smakuje inaczej niż przyzwyczaili nas do tego polscy restauratorzy. Jest to zasługa ciasta piwnego otaczającego stwora z głębin. Miła alternatywa dla panierki z bułki czy płaskiego w smaku zwykłego ciasta.
Jedynym minusem, sympatia szepcze mi do ucha, było to, że ryba była bardzo tłusta. Ja nie zauważyłem, bo tłuszcz to mój druh.
Co do dorsza w moim i teściowej curry, był bardzo delikatny i obok tłuszczu nawet nie stał. Podane to było na makaronie, o temperaturze niepokojąco zbliżającej się do pokojowej. Sam zestaw smaków, bo to chyba najważniejsze przy curry, było zachowawczy – ni to Azja, ni to Polska. Co wcale nie oznacza, że nie smakowało, wręcz przeciwnie. Udało się stworzyć bardzo delikatną i ciekawą potrawę.
Mama wzięła polentę, ale ze względów ideologicznych wstrzymam się od opinii. Wyglądała ładnie, o tyle napiszę.






Nie należy zapominać, że przez cały posiłek towarzyszyła nam Czesia. Wielkie chapeau bas za możliwość przechowywania buldożka. Dlatego też na zdjęciu zamieszczamy naszą koleżankę. Światło nie podpasowało, piesek się ruszał jak mały diabeł – zresztą, kto zna tę rasę wie, że pierwsi hodowcy stawiali raczej na urok osobisty niż inteligencję – ale od czego mamy Instagrama.
Z tej okazji wprowadzam nową skalę ocen – Pasuje do Buldożka 7/10. W alternatywnej skali – bardzo dobre. Polecam za całokształt i ciekawą kuchnię.

2 komentarze:

  1. W mojej subiektywnej skali "jadalny falafel w Krakowie" 9/10

    OdpowiedzUsuń
  2. Fajna miejscówa, dobre jedzenie, menu zmienia się co sezon, przyjemny kelner. :)

    OdpowiedzUsuń