środa, 12 listopada 2014

OBIAD POWSZEDNI

Pucki,

w pewnym momencie życia każdego z nas przychodzi czas, najczęściej jesienią, na zapłacenie rachunku, bo dziewczyna ma już dość tej toksycznej znajomości, gdzie ty jesz, a ona płaci. Właśnie dlatego ludzie chodzą do pracy. Nie różnię się specjalnie od przeciętnego Kowalskiego w tej kwestii. Nie ukrywajmy, że ludzie wynagradzani są doświadczeniem oraz dobrym obiadami albo tylko tym pierwszym. Tak czy siak, trochę ze wstydem, że nie leżę teraz na hamaku pośród palm wyspy Kurakało, rozkazując karłowi w liberii co ma przynieść na petit déjeuner, chodzę do pracy i też tam od czasu do czasu jadam.

Dzisiejsza notka to nie recenzja, a raczej coś na wzór szkicu.

Sprawa wygląda następująco: mam do wyboru, jeśli zechcę i nie mam obiadu z domu, trzy miejsca na papu wokół roboty. Do tego dochodzi jedna powyżej 5 minut drogi, ergo na krańcu świata, oraz McDonald, KFC, Pizzeria Dominium (chociaż akurat ten przybytek powinien nazywać się "Napewno-nie-pizza Domordum") i Sfinks (nie, nie pracuje w Kairze).

Myślę, że część z Was już domyśla się mniej więcej gdzie pracuję, ale co robić, z reklam chyba nie wyżyję. Tak czy siak, naszło mnie na pranie brudów z własnego podwórka, ponieważ dziś doszło do sytuacji niesłychanej. Te pacany z dołu zrobiły pierogi z mięsem w wersji ok 1/2 mniejszej objętościowo od klasycznego pieroga, z cebulką przysmażaną na maśle i nazwali to Rawjoli. No dobra Ravioli, ale serio to literówka bo powinno być Rawjoli. Myślę, że to dobry wstęp do opisania czegoś co nazywa się "Quchnia", bo Rawjoli. Tak w zasadzie to nie są najgorsi (tak, dzisiejszy post nie będzie o jednym posiłku tylko tak ogólnie, "co mi Panie dasz"). Leitmotivem Quchni jest bycie "fajnym" - mają ozdoby, w piątek sprzedają suszi (ogon z bobra w Piątek już nie jest popularny, przynajmniej na zachód od Wisły, gdzie leży owa jadłodajnia) i raz na jakiś czas robią złoty strzał, czy posiłek dla menedżmentu, taki za 20PLN z czymś lepszym, np. wołowiną albo jakimś innym mięsem prestiżowym jak czarny passat w tdi. Szczerze mówiąc, nie wiem, po co silę się na złośliwości, bo miejsce nie jest tragiczne i tylko o złotówkę-dwa droższe od konkurencji, a przecież nie trzeba łazić daleko. Znam koneserów, którzy nawet nie silą się na założenie kurtki i spacer do konkurencji.

No właśnie, konkurencja. Tu się zaczyna ciekawe. Pod drugiej stronie dziedzińca mają SPACJĘ. Prawidłowa nazwa tego miejsca to DELETE. Menu to Salmonella albo E.Coli pod różnymi postaciami, raz kurczaka a la kebab gotowanego na wodzie, raz ryby na takim tłuszczu, że nawet wytłumaczenie, że w wodzie jest zimno i rybka musi mieć płaszczyk nie wystarcza. Niestety do Spacji chodzą ludzie. Często dlatego, że jest blisko. Ma też swoich fanów, ale ja się nie ulęknę, bo sam się zatrułem. I konkubina też. Ciekawe, co zachęciło właścicieli do nazwania lokalu Spacja? Czyścili klawiaturę? Myśleli, że jak człowiek wali w tą durną klawiaturę pół dnia, to jeszcze chce zjeść w "spacji"? No nieważne. Ważne jest to, że jest jeszcze trzecie miejsce, moje na swój sposób ukochane.





Wytrawny wędrowiec skieruje się gościńcem na zachód od Spacji. Przejdzie przez pełne niebezpieczeństw legowiska panów z budowy i dojdzie na przestronny plac uwieńczony perełką architektury minionej i chybionej. Stoi sobie tam taki budynek z lat chyba 70-tych na oko. Jest bezapelacyjnie okropny. Na samym dole znajduje się bar CHOCHLA. Mają małą salkę, przypominającą jadłodajnie na koloniach w Ustrzykach Dolnych w latach 90-tych. Mają również takie super okienko z kurtyną oddzielającą śmiertelników od bebechów tego półmitycznego "bufetu". Od czasu do czasu usuwa się pod naporem dłoni nurkującej z głębi, która bez nawet najmniejszej trudności zagarnia talerz po zupie. Wystarczy podsunąć tackę i dłoń wie, że tam już coś na nią czeka.

Ależ Kochani, zacząłem od końca. Przecież najpierw trzeba zjeść. Chochla charakteryzuje się tym, że jest najlepsza w relacji jakość cena i najgorsza w relacji wystrój-cena. Ale mnie to nie odstrasza, bo Panie z naszego bufetu mają prawdziwy charakterek. Tworzą chyba najlepsze polskie fusion na świecie, czym zasłużyły sobie na mój szacunek. Otóż nasz bohaterki gotują ok. trzy zestawy na dzień. Mamy do wyboru zazwyczaj jakiś zestaw "jarski", bo w tym miejscu używa się polskiego odpowiednika, oraz dwa zestawy klasyczne. Ziemniak/ryż, mięso, surówka. I tu zaczynają się schody, bo Panie wysłały szpiega na przeszpiegi do Spacji i Quchni i odkryły, że młodzi szukają nowego, nurkują na głębokich wodach oceanu spożywczego: mają ochotę na coś więcej niż kotleta, ba! niektórzy nagle przestali lubić kotleta!! Dla wybrednych, przygotowano zestawy młodzieżowe, np. kurczaka po chińsku czy curry. Problemem, a zarazem największą zaletą, owych zestawów jest to, że do podstawy, dajmy na to kurczoka "po chińsku", dodaje się kopę ziemniaków oraz np. zasmażaną kapustę albo buraczki do wyboru. Tak Kochani. Sam niejednokrotnie płakałem ze szczęścia, że są na tym świecie jeszcze tak niewinne i bezpretensjonalne miejsca. Zasmażana kapusta i kurczok Curry. I kartofle. Wydaje się wam, że ja sobie teraz jakieś podśmiechujki urządzam? Broń Boże! Ja serio lubię Chochlę. Można tam dostać sporą porcję poprawnego obiadu domowego. Można też czasem zażyć orientalnego fusion przyniesionego przez dumnego polskiego orła. Można też poflirtować okiem z charakterystyczną Panią zza bufetu. Tam można być sobą. Tam nikt nie poda suszi i bardzo dobrze.

Ach Pączusie wy moje. Rozmarzyłem się. Powinienem kupić łódź.

Dość na dziś. To taki mały przerywnik, bo dostałem wypłatę i zamierzam poszaleć z konkubiną w jednej z posz-szikłe restauracji. A potem wracam do burgerów. Do korzeni. W weekend podziela się z wami wrażeniami spod znaku "Serwis nie jest wliczony w cenę"!

Łapa!





Okolice korpocentrum przy ul. Dobrego Pasterza,
Kraków.






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz