środa, 19 marca 2014

BEEF BURGER vs. MOABURGER

Beef Burger
Kraków, Warszauera 1

Moaburger
Kraków, Mikołajska 3


Dziś tak trochę na odwrót, bo nie dość, że podwójnie, to jeszcze paradoksalnie. Podwójnie, bo w zasadzie mam zamiar podzielić się spostrzeżeniami dotyczącymi dwóch burgerowni, ale podchodzę do nich tak na pół gwizdka, bo w jednej zjadłem pół hamburgera z kolegą Dzikiem, a w drugiej poczułem się zawiedziony. 

A paradoksalnie dlatego, że dziś od rana w pracy żłopię wodę z cytryną i jerba mate w ramach detoksu. No trochę ten weekend urodzinowy odbił się na moim organizmie.


Do rzeczy. W piątek postanowiłem zrobić drugie przedurodziny (pierwsze były w środę, pozdro dla kumatych) i część kulinarna tych urodzin skończyła się w Beef Burgerze przy placu z zapiekankami. Chodziło o małą przegryzkę, bo zgłodnieliśmy z Dzikiem, a ta buda na ul. Kupa była zatłoczona i nie było nam dane spróbować tamtejszego ekskluzywnego jedzenia ulicznego.

No więc tak. Za rozsądne mniej niż 20 zł można dostać na własnych oczach robionego hambuksa. Pan wrzuca kawałek mięsa na taki grill, jakieś pół metra od widza, i pieści go przyprawami i podnosi temperaturę do "smacznej". Obok stawia bekon albo inne elementy wymagające podgrzania i myk. Niby zabieg jak z podręcznika, a uprzyjemnia czekanie i pozwala nawiązać więź z posiłkiem.



Co do elementów składowych, bułka jedna z lepszych w Krakowie - wyraźnie zaznacza, że jest bułką, a nie gąbką, ale jednak ulega po chwili bez brudzenia osoby konsumującej różnej maści sosami.

NO WŁAŚNIE! O najważniejszym zapomniałem. Siadamy sobie z Dzikiem a tam cała wystawka sosów, feeria barw, galeria smaków i możliwości importowych polskiego przemysłu spożywczego - no cały świat tam chyba był. W każdym razie więcej niż w Corner Burgerze za złotówkę.

Koniec dygresji. Mięso było poprawne, ale jak zwykle zabrakło najważniejszego elementu burgera. Serio, nawet w filmikach na jutubie można zobaczyć, że sercem hambuksa jest gruby kotlet. Musi taki być, to zapewnia, że jest soczysty, po wgryzieniu tryskają z niego soki zamknięte przez kucharza w szczelnym "wołowinowym sarkofagu". Soki powstałe z tłuszczów to smak zaklęty w kaloriach. O to chodzi, a nie o kurwa tortille z mięsa. Zobaczcie sami. Czasami sugerują grubość nawet do jednego cala. Uwaga dotycząca mięsa nie miała na celu zdyskredytowania lokalu, który zrobił na mnie bardzo dobre wrażenie. Chodzi o pewną zasadę, która trzeba podkreślać, żeby ludzie nie zapomnieli, że gdzieś tam za wielką wodą, ktoś przewraca idealnego hambuksa. Swoją drogą, jedzenie podano w ładny sposób, pogawędziłem z szefem o sosie barbekju, pani zza lady z ładną miną, ludzie wychodzą z bananami na twarzach - miejsce pozytwyne, zrobione przez kogoś, kto nie popełnia błędów jak podopieczni Magdy Gessler, przez kogoś kto wie jak ma wyglądać porządna hamburgerownia. Reszty nie ogarnąłem, bo to była mała przekąska, przerwa w piwkowej eskapadzie. A mają jeszcze coś ciekawego w karcie dań. FRYTKI CUKINIOWE. WOW. USZANOWANKO. W sumie, nie wiem co to jest, ale wpadnę na pewno po raz drugi, tym razem na całego hamburgera i frytki z dziwnego warzywa.
No dosyć. Daje 7,5/10 i nową ocenę "nie zalałbym keczupem", oznaczającą, że jest spoko.

Co do drugiego miejsca, wpadliśmy z konkubiną do MoaBurgera, żeby odświeżyć pamięć. Tak się złożyło, że kucharz z MoaBurgera powinien odświeżyć swoje poglądy na pracę, a jego kelnerki sposób w jaki traktują ludzi. Pierwsza sprawa - panie, które nie potrafią się uśmiechnąć, a sprzedają posiłki za więcej niż 20 zł, nie są spoko. Bo w Maku to jeszcze rozumiem. Po drugie, MoaBurger, przynajmniej w sobotę stał się ofiarą swojej popularności. Kolejki ogromne, nie ma gdzie usiąść, a co gorsza, kucharz pracuje w pośpiechu. Omijając zbędne szczegóły, bo każdy wie co to MoaBurger i co sobą reprezentował, trochę się zeszmacili. Dostałem hambuksa innego niż zamawiałem, z zimnymi warzywami w środku - tak, to jest problem, bo to nie kosztuje 3 zł, a zimny pomidor do ciepłego to trochę jak lody i wrząca herbata - i na domiar złego, wszystko było jakieś takie nie imponujące. Może to moja pamięć romantyzująca to miejsce, ale jakoś tak dwa lata temu te kanapki było większe, mięso bardziej starannie przygotowane, obsługa milsza. Tutaj warto wspomnieć o mięsie, jak w przypadku poprzedniej hamburgerowni, jest problem: płaskie no kurde!
Acha, zamówiliśmy jeszcze łódeczki na ostro i faktycznie były na ostro. Strasznie lubię ich sosy, szczególnie czosnkowy, pięknie zielony i niebanalny jak w większości miejsc. Cóż tu dodać, no niefajnie. 

Ogólnie jeszcze nie podchodzą pod "zalałbym keczupem", ale będzie maksymalnie 5/10 ze względu na stare romanse z tym lokalem.

6 komentarzy:

  1. Mieszkam w Krakowie i przyznam szczerze, że nie próbowałam żadnego z tych burgerów... A zalewanie ketchupem to chyba moja specjalość ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Marcela, ja już z niejednego opakowania keczup wyciskałem i jestem wielkim entuzjastą tego sosu, 'zalałbym keczupem' to specyficzna ocena, bo z jednej strony, jak wiemy, keczup to korona na szczycie potrawy, ale z drugiej strony, czasami warto zapuścić się w inne regiony smaku. Zachęcam do spróbowania solidnego burgera z propozycją sosów wybraną przez kucharza! :)

      Usuń
  2. perfekcyjne burgery za wielka woda sa i maja sie dobrze (powinnam w koncu zainstalowac sobie polska klawiature..). Jak kiedys wpadniesz to Cie zabiore :)

    OdpowiedzUsuń
  3. 32 yrs old Executive Secretary Cale Breeze, hailing from Mont-Tremblant enjoys watching movies like Conan the Barbarian and Reading. Took a trip to Phoenix Islands Protected Area and drives a Jetta. mozesz sprawdzic tutaj

    OdpowiedzUsuń