poniedziałek, 24 marca 2014

LEPIANKA SMOKA


Hong Ha 
Kraków, ul. Dobrego Pasterza 124 

Jakiś czas temu byłem z Olgą w bardzo ciekawym miejscu. O jego wyjątkowości świadczyło chociażby to, że można było je poczuć ze sporej odległości. Taka reklama przestrzenna, 360 stopni w roku, do 200 metrów w górę, co zapewne zmusza klucze ptaków przelatujące nad terenem aqua parku do zmiany trasy na północną. Dodatkowo nie można płacić kartą, bo właściciel lokalu przezornie nie zezwala na pełną dokumentacje swoich przedsięwzięć do celów podatkowych. No i na domiar wszystkiego, nie było, przynamniej na pierwszy rzut oka, kotka z machającą łapką (jp. Maneki-neko)!




Taaaaaaaaaaaak kochani, byliśmy po pracy u chińczyka! I to jakiego. ZŁEGO!


Gwoli ścisłości, kuchnie chińską w Polsce kategoryzuję raczej jako kuchnię polską ze znamionami chińskiej, ponieważ w sposobie podawania, rozwiązaniach technicznych oraz składzie różni się od oryginalnej kuchni orientu. Tak więc ocena będzie wystawiona w odpowiedniej kategorii.

Wnętrze klasyczne – dominuje czerwień oraz zubożałe złocenia, gdzieniegdzie powiewają takie zwisające coś z frędzelkami, a ściany zdobią obrazki mistrza Gong Bao, zrabowane jeszcze podczas powstania bokserów. Klasyczna i taka nasza była karta dań – nie zabrakło pretendentów do tronu, takich jak kurczak słodko kwaśny, sajgonki czy zupa krabowa. Nie ma się co rozpisywać, skład karty przewidywalny i przerażający, jak tłumaczenia nazw chińskich dań na angielski.

No ale przejdźmy do konkretów. Dania podano szybko, ponieważ ambulans na sygnale wywiózł salmonellę z kuchni, a szef tej budy w rozpaczy chciał przyszykować potrawy, zanim pojedzie w odwiedziny z kwiatami na OIOM do Rydygiera.
Ja dostałem wersję eko-wege – sajgonki z warzywami za mniej niż pełny bilet na trzy aglomeracje na Śląsku, zupę pikantną chyba z krabem oraz taką surówkę, trochę naszą, trochę chińską, bo można zalać sosem udostępnionym klienteli za darmo (Corner Burgererze, czasami lekcje życiową można pobrać u najmniej pozornego gracza; droga do pałacu chwały prowadzi przez dolinę cierni).
Moja konkubina, bo w te miejsce nie zaprasza się sympatii, zamówiła takie kulki z kurczaka w cieście kokosowym oraz dodawany z rozpędu do każdego dania ryż i surówkę. Ja poprosiłem jeszcze o te ostre papryczki zmielone i zalane olejem, bo pomyślałem, że uratują danie.

Co do ryżu, gotowany tak mniej więcej o 8 rano, więc dojrzały. Tak naprawdę w swojej kategorii był jak najbardziej normalny, nie to co u chińczyka naprzeciwko szpitala Dietla w centrum (nie wiem czy ten lokal jeszcze istnieje, mam nadzieję, że nie), gdzie podano mi ryż sypki do pałeczek i warzywa z mrożonki. Surówka mdła i nędzna jak ostatni syn pana, który nosił lektykę u niższego rzędu urzędnika z prowincji Syczuan. Nie chcę o tym pisać. Przechodząc z dodatków do sedna sprawy, kulki letnie i nijakie, ale o tyle ciekawe, że można było je poturlać pałeczką i z zaciekawieniem śledzić działanie fizyki na ten niekształtny i osobliwy obiekt. Ładnie pokroić, zalać sosem i zapomnieć.
Ja z kolei dostałem zupę. Tak na oko i pół nosa rosół z 10g surimi i mąką ziemniaczaną jako zagęszczaczem. No i pływały też, o ile dobrze pamiętam, resztki kukurydzy. A może to była mąka kukurydziana? No nie wiem, czy to istotne? Mniej niż 5 zł kosztowało. Sajgonki pamiętały czasy dynastii Song. Były zachowawczo nadziane czymś. Warzywnym czymś. Można je było pomoczyć w sosie z papryczek czili i pomarzyć o zbiorach herbaty albo pięknej muzyce ludowej i żurawiu brodzącym w zbiorniku nieopodal pól ryżu.

Nie chciałbym, żebyś drogi czytelniku zrozumiał mnie na opak. Ja nie jestem delikatny żołądkowo, w zasadzie twierdzę, że mój bęben jest z adamantium. Podjadam czasami u chińczyka na Szewskiej (dawniej był na Basztowej) i zgadzam się na niską jakość za niską cenę. Ale na Szewskiej chińczyk jeszcze ostatecznie nie porzucił korzeni na rzecz mamony. Jest tanio, ale solidnie. Może rozboleć brzuch, ale przynajmniej człowiek przez 15 minut jedzenia się cieszy. Jakiś smak jest. Jest też posmak brudnej, ulicznej Azji, gdzie ludzie się nie przejmują, czy im na stole połowa dania wyląduje. W każdym razie, ten właśnie chińczyk, koło aqua parku, jest zupełnie inny, zły.

Tak naprawdę, ten lokal był tak zły, że uruchamiał mechanizmy samoobrony i organizm automatycznie kierował myśli na inne tory, uruchamiał fantazję, plótł narrację ze słów kluczy: panda, pu-erh, wstrzemięźliwość, rok psa czy gong. Ja nie jadłem najgorszego posiłku na świecie – ja podróżowałem wraz z zagubioną azjatycką rodziną z orientu na orient smaku. Dlatego proponuję nową skalę oceny dla naszego skośnookiego lokalu. Uciekłbym do Chin 10/10.

12 komentarzy:

  1. Ktoś tu chyba zadarł właśnie z chińską mafią. Powodzenia, kolego!

    OdpowiedzUsuń
  2. Myślałem, że triada jest japońska:P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. TO ŹLE MYŚLAŁEŚ. Zacznij oglądać inne filmy.

      Usuń
    2. TRIADA jest Polska i wysyła ludzi na wakacje!

      Usuń
  3. Opinia w 100 procentach oddaje charakter tego lokalu, który obiecuje nam jak sam to nazywa "prawdziwe chińskie jedzenie". Jak dla mnie obok chińszczyzny to nawet nie leżało. Z ciekawszych rzeczy które "zachęcają" do wejścia to z pewnością zewnętrza wystawa jakichś plastikowych płyt,a jeżeli jakimś cudem jesteśmy już w środku to z pewnością smacznego pożyczą nam "przemiłe" kelnerki podając dania zamówione z artystycznie brudnych kart.
    Ps. Zaskakujące jest to, że w lokal nie może narzekać na brak chętnych, chociaż to pewnie z racji cen jakie oferują.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ludzie po pływaniu czują się na tyle zdrowi, że pozwalają sobie na taką nutkę szaleństwa:)

      Usuń
  4. ''Wnętrze klasyczne – dominuje czerwień oraz zubożałe złocenia, gdzieniegdzie powiewają takie zwisające coś z frędzelkami"

    FaRFoclami Panie... FaRFoclami!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. dla mnie frędzelki, ale przeprowadziłem badania i google images podaje zdjęcie kurczaka po wpisaniu 'farfocle' i podpowiada 'farfocle w pępku', które dla mnie były cicikami :)

      Usuń
  5. Skoro jesteś takim znawcom to otwieraj knajpe:)
    W Chinach jedzą psa albo robią sos z krwi koguta jesteś w stanie spróbować prawdziwego orientu?:)
    Będą takie dania u Ciebie?

    A czekam na adres Twojej knajpy; )

    OdpowiedzUsuń
  6. A ja uważam, że jest to jeden z lepszych chinczykow w Krakowie.

    OdpowiedzUsuń
  7. Bardzo tani, dobry chińczyk. genialnie położony. W pobliżu CapGemini, biurowce, osiedla, 2 markety - zawsze będzie miał ruch. W lokalu brudno i dużo much. Barak z darmowym parkingiem (jeszcze) na którym stoją rozbite beemki i wogóle dojazd tam tylko terenowym autem choć obok są płatne i komfortowe parkingi. Kelnerki normalne i bezpretensjonalne. Zarobione, zmęczone i nie wyrabiają na zakrętach. Jedzenie podane zawsze błyskawicznie. Porcje optymalne, choć mięsa ubyło o 10% a sałatki i ryżu o 15% od 3 lat. Co 10 kur trafia się twarde mięso, albo wysuszona zdechła sałatka. Kelnerki jak się normalnie je traktuje zawsze wymienią jak jest jakiś syf. Ogólnie jedzenie jest bardzo dobre i myslę, że naziołowane dzień wcześniej. Stary wietnamczyk na kuchni trzyma formę i ma rękę do gotowania. Gównarzeria i młodzi kucharze przeklinają bardzo głośno wieczorem w znanym języku. Szczególnie jeden który ciupie w gierki na sali na smartfonie. Jedzenie jest w sumie bezpiecznie i chętnie wracam. Mam swoje ulubione potrawy. Można zjeść tani i solidny obiad. Żołądkowo jest bezpiecznie. W porach południowych potrafi być bardzo duży ruch. Klientela międzynarodowa.

    OdpowiedzUsuń
  8. W zimie potwornie zimno mimo ogrzewaczy i kóz gazowych. W lecie żarówa, której nic nie pokona. Smacznie. Ruch bardzo duży. Smak inny niż wszystkie wietnamczyki - to na pewno. Ale to raczej na plus. Dania sycące i takie powiedziałbym streetfood`owe. Można polubić takie jedzenie. Problem w tym, że w Polsce są albo restauracje albo sprzedaż z Nyski a to coś pośredniego. Smaczne. Polecam

    OdpowiedzUsuń