sobota, 8 listopada 2014

GORĄCY GAR PANA LEE






"Dawno, dawno temu, w czasach, gdy na wschód od Tarnowa wiatr płatał figle autochtonom, próbującym przepędzić misjonarzy ogniem i cebulą, nasi orientalni bracia w kuchni preparowali swoje pierwsze hot-poty. Był to wysiłek heroiczny, bo i jak to tak przedzielić gar na pół i jeszcze dwa buliony tam zawrzeć? Dzięki koniunkcji planet i odrobinie wysiłku, Azjatom udało się doprowadzić do perfekcji nie tylko swoje talenty matematyczne, ale również danie zwane hot-potem, z ang. gorący-gar."



Gong Bao "Krótka Historia Wszystkiego"








Postanowiłem zacytować starego mistrza, pod postacią sędziwego żółwia, dla podkreślenia rangi i tradycji dania, które niedawno zjadłem. Kwintesencją kuchni dalekowschodniej jest siedzenie razem, próbowanie wszystkiego oraz brudzenie obrusu. W zasadzie oni tam mają codziennie taką naszą wigilię. Fajnie, c'nie? No pewnie, że fajnie! Można sobie pobiesiadować, oderwać od rzeczywistości i nabawić się "magicznego" jak po naszej gorzałce! I właśnie tak było u Pana Lee koło Bagateli. 

Lokal i tajemnica jego kuchni jest bardzo pilnie strzeżona. Wejścia do kamienicy mieszczącej Mr. Lee's broni dzielny centurion dysponujący całym arsenałem kamerek przemysłowych. Jedna z takich kamerek nakryła mnie, bawiącego się sztucznym krzaczkiem podczas palenia prologowego papierosa. Faktycznie krzak był sztuczny, a wyglądał z daleka jak prawdziwy. Pan wybiegł i mnie upomniał. Tak samo zrobiłby ze szpiegiem spożywczym próbującym wykraść zwoje z receptami Pana Lee. I dobrze, bo kuchnia prowadzona w podziemiach kamienicy ma swój charakter i przyciąga tradycją i nowoczesnością. 

Do rzeczy! Na kolację wybrały się cztery osoby, które wcześniej raczej kojarzyły chińczyka z tym na Basztowej (przeniesiony na Szewską). No wiecie, o co chodzi. Brudne akwarium, trochę tłuszczu w powietrzu, wilcze doły na sanepid i urząd skarbowy etc. O Mr. Lee usłyszeliśmy najpierw z gazet, a potem, o ile dobrze pamiętam, od Kasi M., która tam kiedyś wpadła. Postanowiłem również odwiedzić, bo brakuje mi dobrego orientalnego papu. 

Po gustownym i zupełnie nieorientalnym zejściu do restauracji, o mało co mi oczy nie wyskoczyły z orbit - NIE BYŁO AKWARIUM! No dobrze, całkiem poważnie, wystrój stonowany z elementami azjatyckim na ścianach i tradycyjną muzyką w tle. Taki kompromis miedzy kiczem, a powagą lokalu z ambicjami. Jeśli chodzi o akcje Pani Gessler z fotografiami toalet, nie było się czego przyczepić, ale nie robiłbym tam selfie. 

Wybraliśmy zestaw dla czworga - Hot Pot z mięsem, owocami morza i warzywami. No i teraz należy się zatrzymać. Otóż Pan Lee ma do wyboru całkiem spory arsenał azjatyckich strzał kulinarnych trafiających prosto w podniebienie. Poza wyświechtanymi sajgonkami, do wyboru gość dostaje także Dim Sumy, takie fajne pierożki na parze, czy np. kalmarowe pierścienie, ŚWIEŻE. Dalsze części menu zawierają zupy. dania główne, dania dla dzieci w naczyniach w kształcie samochodzików i innych takich - no kapitalnie to wygląda! No i Hot Poty oraz zestawy. Przejdę od razu do polecanej specjalności zakładu - gorącego gara! Dlaczego? Było nas czworo i byliśmy na tyle głodni, że wybraliśmy gotowy zestaw z przystawkami. 




Ok, ok, Piszę o tym nieszczęsnym hot pocie, ale o co w ogóle chodzi? Pan kelner zasugerował, że można się tym daniem bawić. Jak? Otóż tak, że dostajemy na stół taki grzejniczek elektryczny, wyglądający jak waga wraz z garem pełnym bulionu. Ostrego i pikantnego. Do tego, na stół wjeżdża patera (piękne słowo, jedno z moich ulubionych) warzyw: sałata, kapusta, pieczarki, brokuły, jakieś tam kung fu grzyby. Do tego: owoce morza, łosoś, tofu,  trzy rodzaje mięs w postaci plastrów (kurczok, wołowina, bekony) oraz kuleczki mięsne i pierogi takie zagraniczne. Każdy dostaje talerzyk, makaron, sos i pałeczki/sztućce. 







Teraz przechodzimy do sedna. Takiego mniam mniam w środku rafaelo albo ferero-roszę. Goście mają się bawić jedzeniem. Mają być kreatywni - z góry narzucony jest smak bulionów, w których gotujemy dodatki, ale cała reszta zależy już tylko od jedzącego. Można sobie np. wrzucić pieczarkę i krewetkę i pobawić się w Polski fusion. Albo wrzucić trzy rodzaje mięsa na raz i dodać sobie makaronu tworząc tym samym makaron trzy mięsa a la Janusz. W zasadzie to można sam bulion pić, bo sam w sobie jest dobry. 

Wiecie jakie to jest super? Można sobie posiedzieć godzinę lub nawet więcej przy jednym posiłku i sobie dłubać tymi pałeczkami. Rozmawiać, mieszać, bawić się, tańczyć, kochać, modlić, ok galopuję. Ale można się nieźle rozerwać w towarzystwie.

Ja nie będę się rozpisywał o składnikach, bo jak wspomniałem, to zwykłe rzeczy dostępne w każdym sklepie. Różnicę robią buliony. Całość zależy od kreatywności gości. I to jest piękne. Cała przygoda z gorącym garem podszyta jest zabawą i dziecięcą radością z jedzenia. Nie dostajemy na talerzu gotowego dania i myk do papy. My jesteśmy częścią procesu. I to zabiera nas do Azji, gdzie każda szanująca się rodzina je kolację razem i brudzi cały stół, wędkując pałeczkami po pierożka, leżącego po przeciwnej stronie stołu. I to wszystko koło Bagateli!!!111

Miśki, polecam. Fajne miejsce i na pewno kiedyś tam wrócę i zjem jedno z dań głównych Pana Lee - oczami wyobraźni widzę starożytny przepis na zwoju zawieszony koło okapu! Jeśli chodzi o ogólną ocenę: 8/10 Dlaczego? Mnie się ogólnie podobało, ale samo miejsce mogłoby być bardziej swojskie, w azjatyckim sensie tego słowo - wiecie, teraz wchodzi się przez bogatą kamienice, nie ma akwarium etc. Oczywiście to bzdury, ale jakoś tak mi się marzy pełen zestaw. Odnośne samego posiłku - fajnie byłoby to czymś urozmaicić - może jeszcze jakiś sos prosto ze smoczej papy? Albo egzotyczne warzywo, albo coś co nie jest aż tak oczywiste jak pieczarki, chociaż te głęboko szanuję. No generalnie idźcie tam.



Mr. Lee's
Karmelicka 7, Kraków


2 komentarze:

  1. Recenzja bardzo zachęcająca i plastyczna. Zabrakło mi w niej trochę podania ceny takiego hot-pota.

    OdpowiedzUsuń