niedziela, 10 sierpnia 2014

ED RED, CZYLI TAM GDZIE DO STEKÓW SYPIĄ KRESKI

Ed Red,
ul. Sławkowska 3



Kochani,

Mam kolejny dowód na to, że rowerzyści są podejrzani. Otóż jeżdżą w taki upał w tych strojach śmiesznych, że aż miasto zamykają, żeby zaraza się nie rozprzestrzeniła (Tour de Pologne*- przyp. konkubiny)! Na szczęście mnie przestało ruszać. Ja osiągnąłem wyższy stopień poznania wołowego. Drugi raz z rzędu byłem w restauracji, w której kucharz pracuje, bo umie, a nie dlatego że przeczytał w internecie, że kebab to współczesne złoto.

Moi mili, ja się wybrałem z koleżanką Katarzyną M. na steka na Sławkowską 3. Bardzo się bałem, że wypad spełźnie na niczym, bo zostanę potrącony przez Pana Rafała Majkę. Na szczęście okazało się, że czuwa nad nami wielka galaktyczna krowa, która prowadzi entuzjastów dobrego wołu do dobrych restauracji, a zagubionych turystów posyła na kurczakowe manowce. Restauracji jakoś specjalnie nie musieliśmy długo szukać, bo każdy kto śledzi scenę wołową w Krakowie, zdaje sobie sprawę z tego, że  Ed Red to nowa (no prawie) restauracja kierowana przez szefa kuchni Adama Chrząstowskiego, w której jest taka super specjalna szafa, w której mięso może dojrzeć i nabrać smaku. Tak moi Drodzy, Pan Adam jest pierwszym szafiarzem rynku ogólnospożywczego!







Ze względu na jakieś 100 stopni panujące na zewnątrz, najlepsze wrażenie zrobiło na nas wejście do chłodniejszego pomieszczenia. Broń Boże nie sugeruję, że wnętrze jest brzydkie - wprost przeciwnie. Ja tylko relacjonuję! Usiadłem na takiej fajnej kanapie pod lustrem a naprzeciwko okna. Spodobały mi się kolory i ciepłe emocje przekazywane przez poszczególne elementy dekoracji. Może troszkę owijam w bawełnę - wystrój tak ładny i nienarzucający się, że mógłbym tam zaprosić tak rodzinę jak i kolegów na piwka i wołowinę. Nie wiem czemu, ale odwiedzając toaletę naszło mnie, że brakuje mi tu tej małej fontanny łazienkowej z Eszewerii. Wiecie, tam przy barze jest toaleta i takie kamienne o ile dobrze pamiętam, coś na wodę. Strasznie mi się to podoba.


Zamówiliśmy po rostbefie i antrykocie (na wagę) z super szafy. Do tego domowe fryty i grillowane warzywa. Do maczania sos Bearnaise oraz taki z zielonego pieprzu i gorgonzoli. Na popitkę białe wino z lodem, bo jednak za ciepło jak dla mnie na czerwone do wołu. Pierwsza ciekawostka, do dań z grillowanym mięsem podali noże Rambo do krojenia konkretnej krowy. Wyglądały solidnie i zapowiadały męski posiłek. Poza tym wesoło wyglądało na stole. No i dostaliśmy jeszcze przystawkę, kawałek pieczywa z metką wołową posypaną pietruszką. Było to całkiem fajne, bo mięso było chyba wędzone i marynowane, tak, że smakowało trochę jak oscypek. Niestety zapomniałem jak reklamowała je Pani Kelnerka, bo za bardzo skupiałem się na nożu i cyklistach.




No i przyszły deski wołowe. Na kawałku ciemnego drewna podano stek i frytki. Po prawej stronie kucharz usypał węgorza z soli. Znalazło się również miejsce dla mini miseczki z sosem. No wyglądało to wspaniale! Mięso zamówiliśmy medium rare i faktycznie takie było. W Ed Red, jak przystało na stekownię, wysmażanie biorą na serio, a nie tylko pro forma. Pierwszy test zdany celująco. No to myk maczeta w łapę i kroimy dalej. Mięso dawało frajdę z żucia porównywalną z Szoko Bonsem - wybaczcie za plebejski przykład, ale każdy z nas wie, że ta nieszczęsna czekoladowa kulka z Niemiec potrafi zawrócić w głowie niejednemu. No i tak jest z wołowiną w Ed Red. Mięso gra symfonię na kubkach smakowych, pieści zęby i zabiera łakomczucha na równiny pełne pięknych i zadbanych krów.
Warto dodać, że sosy przyrządzone są nienagannie - każdy z nich uzupełnia smak mięsa perfekcyjnie. Ja raczej maczałem warzywa i frytki w sosach, bo mięso samo w sobie było przepyszne, ale osoba towarzysząca z niezwykłą radością wysmarowała cały płat mięcha sosem i nie narzekała na smak.


Odnośnie dodatków, frytki były rzeczywiście z ziemniaków, co staje się powoli standardem w porządnych restauracjach w Krakowie. Warzywa były grillowane. Warzywa, tzn. papryka czerwona, cebula, cukinia i coś tam jeszcze. Ja osobiście głosuję na paprykę, szczególnie jeśli ma takie czarne znaczki na skórce, że była grillowana. Warzywa były miękkie i aromatyczne. Idealnie komponowały się z resztą.






Poprosiliśmy o rachunek z uśmiechem na twarzy. Uśmiech pozostał nawet biorąc pod uwagę, że 100g steku kosztuje 19PLN a wiadomo, że takich po 10dkg nie robią nawet. Ale kochani, to jest warte pieniądza! Steki poprawiły mi humor do końca dnia. Po obiedzie kminiłem, jak odłożyć pieniądze na stek T-Bone, taki z kółeczkiem z kości w środku jak w kreskówkach. Ed Red zasługuje na wyróżnienie ze względu na przygotowanie mięsa oraz ogólną miłość do wołowiny. 

Porządny towar. Rozbijam świnkę, by kupić wielką krowę: 9/10.







2 komentarze:

  1. Bardzo ciekawe opowiadanie, ze zwrotami akcji i humorem. Na plus plastyczne opisy, choć nieco zbyt rozbudowane jak na męską literaturę. Bardzo podobało mi się zostawienie cienia wątpliwości, nieujawnianie wszystkiego Czytelnikowi - ile w końcu wyniósł rachunek?

    OdpowiedzUsuń
  2. Moj nastepny punkt na kulinarnej mapie Krakowa :-) juz wiem,ze slusznie!

    OdpowiedzUsuń