środa, 4 listopada 2015

KANTON DIM SUM HOUSE - W KRAINIE PIEROGA ORIENTALNEGO

O, a co to? Można powiedzieć, że byłem na diecie. Ale na co to komu, w końcu większość nie pamięta, że w ogóle byłem. Człowiek boryka się z mrocznymi myślami, a świat widzi oczami drapieżnika: półmrok ulic rozświetlają pojedyncze punkty orientacyjne - tu maczanki, tam nowy kebab, a gdzieniegdzie feeria barw tryskająca z nowego punktu gastronomicznego. W takim świecie nie ma zmiłuj się i by sprostać wyzwaniom dnia powszedniego trzeba lgnąć do światła gastronomii. Tak więc siłą rzeczy wróciłem. Bo i jak tu przejść obojętnie obok takich fontann rozkoszy jak Kanton Dim Sum House na Węgłowej 2 zaraz obok baru Kumpel.

Trzeba przyznać, że Kraków dojrzewa - pojawiają się nie tyle dobre restauracje w klasycznym sensie, co małe punkty serwujące perełki z różnych zakątków globu. No np. takie Curry Up, czy Pan Włoch z garażu na Lea. Albo taka Pani co pod komisją wyborczą na Wąskiej zaprosiła mnie do testowania pierogów z ziemniaków robionych w piekarniku. Stała z taką tacką, że myślałem, że to sama Pani Magda z Kuchennych Rewolucji ją tam posłała. A ona tylko testowała swoje awangardowe pierogi z ajwarem domowej roboty. Zaklinała, że niedługo się otworzy. Zjadłem dwa.

Dziś chciałem porozmawiać z wami o Kanton Dim Sum House. Niedaleko Curry Up, po tej stronie Krakowskiej, że raczej was tam nie ma, no chyba, że do Piekarni Mojego Taty komuś po drodze. A okazuje się, że przestrzeń miejska w tych okolicach ożywa pod promieniami słońca orientu. Jest tam taki miniaturowy punkt gastronomiczny z pierogami (dim sumami, dla purystów) na parze. A przynajmniej tak wynika z nazwy, chociaż bystry obserwator zauważy, że mają również zupy dnia czy desery lub też takie śmieszne pierogo-bulwy/kieszonki z mięsem, wszystko na parze. Ale o tym później.

Co prawda ulicy Węgłowej daleko do azjatyckich metropolii z lat 80 po których obowiązkowo chodzi się w trenczu z parasolką, ale nasza dim-sumownia troszkę uruchamia trybiki wyobraźni. Było ciemno a my staliśmy przed zaparowanymi drzwiami. Para zamieniająca pierogi na dimsumy osiadła na przeszkolonych drzwiach. Przez małą szparkę zauważyliśmy, że Państwo po prawej kończą jeść, a ci po lewej zaczynają, tak więc postanowiliśmy wypalić papierosa i poczekać, bo można powiedzieć, że wiedziałem na co się piszę. Za pierwszym razem z kolegą Dzikiem zamówiliśmy dimsumy z wieprzowiną i tak nam zasmakowały, że Dziku kupił kilka godzin później drugą porcję. Od tego się zaczęło. Wracając do tematu, jak już tylko goście uciekli do domu, zasiedliśmy pod mini lodóweczką z egzotycznymi napojami i próbowaliśmy ogarnąć co by tu zamówić. 








Dygresja mała - lokal jest bardzo mały. I to dodaje mu uroku. Po stronie kuchni piętrzą się bambusowe pojemniki do robienia dimsumów, dwa małe stoliki mieszczą zaledwie kilka osób, nie ma specjalnie miejsca na bardziej energiczne ruchy. Ale czy to źle? O dziwo nie. Można nawiązać kontatkt z ludźmi obok, pogawędzić z właścicielami, poczuć parę z maszyny do dimsumów - wziąć udział w posiłku. Wystrój nawiązuje do stylistyki orientalnej, ale nie takiej znanej nam z barów typu chinczyk - jest nowowcześnie i minimalsitycznie. W podbnym miejscu w Azji może jeść japoński biznesmen. O, tak właśnie jest. Najlepszym przykładem są małe kotki trzymające pałeczki. No takie cudo to chyba z AliExpress! Brakuje takich miejsc zacierających granice między dobrym jedzeniem a nadęciem bogatej restauracji. Takie suszi do dziś nie potrafi się ogarnąć i trzeba je konsumować w często lekko fiufiu lokalach i jeszcze za to płacić więcej niż jest to wszystko warte. A nasze dimsumy podawane są jak trzeba! Zgodnie ze sztuką, w klimatycznym miejscu zachęcającym do czerpania z przeżycia. I to jest wielki plus.








Menu skromne, ale w zupełności wystarczające. Około 10 zestawów dimsumów po 8 sztuk, do tego  takie większe bulwy po 6 sztuk i takie kanapki z ciasta z mięsem w środku. Wzięliśmy  dimsumy takie z baraniną, z dorszem, bulwy (z wieprzowiną) i klasyczną wieprzowiną. Do każdego zestawu otrzymaliśmy autorski sos uzupełniający zestaw. Trzeba przyznać, że w przypadku naszego lokalu ma to sens - sosy to nie keczup z majonezem, lecz prawdziwie smaczne mieszanki w typie sosu słodko-kwaśnego, sojowego, pikantnego. W zasadzie trudno powiedzieć co tam było, ale z zupełną łatwością mogę napisać, że są smaczne, w sam raz pikantne i po prostu na miejscu. Każdy zestaw podawany jest w bambusowym czymś do robienia rzeczy na parze i z pałeczkami. Dimsumy są na tyle urocze, że z powodzeniem można je jeść jak mała dziewczynka z Azji - dłońmi, uśmiechem na twarzy i kropelką potu nad okiem. Zupy niestety są podawane w plastiku, a nie śmiesznej małej miseczce wzornictwem przywodzącej na myśl hipotetyczną miseczkę, z której mogłaby jeść Mulan, ale możliwe, że to stan rzeczy typowy dla świeżej restauracji. 








Tego dnia jadłem dimsumy z dorszem polecone przez sympatyczną Panią pracującą w lokalu, która ewidentnie jadła wcześniej dorszowe pierogi. Do tego wziąłem zupę z kurczakiem i wodę. Warto nadmienić, że lokal za dopłatą rzędu 50gr oferuje wycieczkę na zachód, czyli wodę do posiłku w cenie kubeczka. Można stracić rozum widząc, że ktoś szanuje klienta! Inne napoje obejmują wesołe orientalne puszki i butelki np. z napojem mango. Wracając do tzw. contentu, pierogi z dorszem miały bardzo przystojny kształt, który z jednej strony przypomina pieroga a z drugiej nasuwał marinistyczne skojarzenia - trochę taki żaglowaty był. No i ładny, nie da się ukryć, że był niczego sobie. Pozostałe dimsumy nie ustępowały. Nie wiem kto je lepi, ale zdecydowanie ma do tego rękę - jedzenie cieszy najpierw oko, potem papę. Zawartość pierogów to nie czyste mięso wieprzowe, wołowe czy ryba lub warzywa, ale przede wszystkim mieszanka przypraw, warzyw i dopiero potem mięsa. Smaki są nietuzinkowe jak na naszą szerokość geograficzną i zbalansowane - zupa, którą jadłem była delikatnie pikantna: moglem poczuć smaki przypraw bez martwienia się o spalone podniebienie. Dorsz w moich dimsumach trącił rybą w sposób wyrafinowany. Sos pasował bezbłędnie - w ogóle to czemu dorsze nie pływają w nim na codzień? Reszta sosów niezgorsza - pikantne i gęste lub sojowe i płynne, wszystkie naturalnie komponują się z produktem. Jest to najsłuszniejsze rozwiązanie, ponieważ pierogi same w sobie są ciekawe, a dawkowanie sosu wzmacnia efekt i daje nam kontrole nad posiłkiem.








Moim faworytem znanym z poprzedniej wizyty jest zestaw z bulwami, który jest tak syty i pyszny, że powinien być serwowany w szkołach. Jest to powiększona wersja dimsuma na grubszym cieście z wieprzowiną. Sztuk sześć, bo większe. Wydaję mi się, że wieprzowina przechodzi jakiś proces porównywalny z dojrzewaniem (to ważne dla młodzieży odkąd zostały pozbawione drożdżówek) - pewnie sobie leży w marynacie albo czymś tam i nabiera smaku. Jest jej na tyle dużo w środku, że produkt przypomina granat rozkoszy. Szczerze polecam każdemu - sam nawet marzę o tym, by takie cudeńko wziąć do pracy i zjeść pałeczkami i z nikim się nie podzielić, bo jest zbyt dobre! 

Koniec końców, objedliśmy się przednio za niewielkie pieniądze. Kanton Dim Sum House to jedno z tych miejsc, które łączą pasje i dobrą kuchnie. Pierogi na parze to rozwiązanie relatywnie proste, ale cudowne w swojej przyziemności. Gdzieś tam w Państwie Środka mała Ling Ling je je na obiad i wie co dobre. Nasze samozwańcze królestwo pieroga zostaje skonfrontowane z rzeczywistością orientu i ma poważne problemy ze stawianiem oporu. Warto okiełznać wewnętrznego Janusza i przejść się na Węgłową by przekonać się, że pieróg może bardziej. 

Polecam. 9/10 bo sosu mogłoby być więcej i brakowało mi piwa, ale piszę to tylko dlatego, żeby nie było, że jestem zbyt zachwycony.

Kanton Dim Sum House
Węgłowa 2


1 komentarz: